Lenin chcąc przeciągnąć na swoją stronę kogo się da, bo na nadmiar zwolenników bynajmniej nie cierpiał, wpadł na dobry pomysł. Nazwał swoich Bolszewikami, czyli większością. To dało mu przewagę psychologiczną.
Powielenie tej metody okazuje się dziecinnie łatwe. Tuskowi propagandziści zastosowali ją w sieci. Wystarczyło zatrudnić paru klakierów i powierzyć im proste zadanie. Mają obowiązek udzielać się na wszystkich możliwych forach napiętnując przejawy patriotyzmu. Czytelnik powinien odnosić wrażenie, że jeśli nie chce „obciachu”, to koniecznie powinien się odciąć od wszelkich przejawów „kaczyzmu” i być poprawnym politycznie.
To skutkuje. Człowiek jest zwierzęciem stadnym i lubi mieć poczucie przynależności do większości. Znają się na tym dobrze hodowcy baranów. Wiedzą jak się one zachowują prowadzone na rzeź. Nie warto jednak łudzić się nadzieją, że głupi zmądrzeją tak „sami z siebie”. Można im jednak uświadomić, iż wcale nie należą do „większościowców”, jak im się zdaje, a poglądy głoszone przez neo-bolszewików wcale nie są tak powszechnie obowiązujące, jak wmawiają reżimowe media.
Bolszewicy w końcu skompromitowali się do reszty. A co z ich naśladowcami? Jak długo będziemy sobie dawali wmawiać, że polskość to nienormalność, antysemityzm i ksenofobia?