Nie ma takiej cnoty, z którą nie można by przesadzić. Czytelnicy często chwalą mnie za lapidarność, a skłonność do jej nadużywania spowodowała właśnie błąd, jakiego się dopuściłam w poprzednim felietonie. O problemie aborcji wspomniałam tak skrótowo, że zostałam opacznie zrozumiana.
Nie pochwalam przerywania ciąży, ale dla żarliwych obrońców życia poczętego to za mało. Nie chcą uznać, że czym innym jest moralność, a czym innym prawo, nawet jeśli na tej moralności oparte. Konfederatom nie wystarcza domagać się kary za aborcję. Taki postulat byłby nie dość medialny. Domagają się uznania zarodka ludzkiego za osobę. Retorycznie brzmi to ładnie, ale najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z konsekwencji prawnych, jakie z tego mogą wyniknąć. Przyjmując taki punkt widzenia, aborcję należałoby traktować jak zabójstwo z premedytacją i wymierzać najwyższy wymiar kary.
Wdałam się w polemikę z kandydatem na posła Konfederacji, który w kwestii kary tak się wypowiedział: „Zatem kara niewielka, ale na pewno jakaś. Zarówno matce dziecka, która usunęła ciążę, jak i wykonawcy aborcji – nie powinno się wymierzać takiej kary jak za zamordowanie drugiego człowieka na ulicy nożem czy z pistoletu, lecz wymierzać im karę mniejszą.”
Mniejszą!? Chyba odwrotnie! Zabicie człowieka nożem na ulicy można przypisać niepoczytalności sprawcy. Morderstwo w klinice zostało zaplanowane i popełnione niewątpliwie z premedytacją. No chyba że zaczniemy kary wymierzać, dzieląc ofiary na lepsze i gorsze, mniejsze i większe oraz karać sprawców w zależności od rozmiarów ofiary. Takie są konsekwencje przyjęcia założenia, że człowiekiem stajemy się z chwilą poczęcia, a narodziny to tylko etap w rozwoju.
Myślę, że płomiennym obrońcom z Konfederacji chodzi wyłącznie o uzyskanie gdzieś jakiejś, choćby niewielkiej, przewagi nad PiS-em. Sama mam wiele zastrzeżeń do partii obecnie rządzącej, ale przejęcie władzy przez Konfederację w połączeniu z jej rusofilią napawa mnie grozą.