Fragment 2
Saszeńka trochę narozrabiał. Świętowaliśmy jego powrót z urlopu, na którym się tak świetnie spisał. Zabił trzech ukraińskich faszystów. Niespodziewanie zabrakło nam ja zwykle wódki i ktoś musiał pojechać do miasta. Saszeńka wsiadł do swojego nowiutkiego samochodu. Uprzedzałam, że jest zbyt pijany, ale on się uparł. Włożyłam mu więc do kieszeni dzieńgi – taka stała taryfa dla milicji, która zawsze czeka za zakrętem.
Kiedy go zatrzymali, wyjął z kieszeni przez pomyłkę zamiast pieniędzy, pistolet i zaczął strzelać do wiwatu. To nas sporo kosztowało, no bo prócz milicjantów, trzeba było zapłacić prokuratorowi. Strach pomyśleć co by było, gdyby jeszcze sędziego trzeba było odpowiednio wynagrodzić. Ale wszystko dobrze się skończyło i nawet nie tak drogo, bo okazało się, że jeden z tych zabitych przez Saszeńkę faszystów był osobistym wrogiem emerytowanego oficera KGB, naszego sąsiada.