Przez polskie miasta przetaczają się demonstracje dwóch nurtów. Pretensjonalnie teatralne parady zboczeńców, na przemian z marszami ludzi spragnionych utrzymania normalności. Nie można być jednocześnie Polakiem i lewakiem, bo to pojęcia wykluczające się wzajemnie. Lewactwo w ramach skłócania Polaków, których są nieprzejednanymi wrogami, stosuje zacieranie znaczeń słów i wprowadza relatywność oceny zachowań, żeby wszystko było względne, aby w razie potrzeby nietrudno było pochylić się z troską i zrozumieniem nad przestępcą, a ofiarę oskarżyć o sprowokowanie napastnika.
Myślę, że daje nam się we znaki ta rzeczywista, ale przeklęta polska tolerancja. Mam bowiem nadzieję, że to nie strach przed tym, co ludzie, czyli „ci prawdziwi Europejczycy”, powiedzą. Wiadomo, co powiedzą: że są notorycznie szykanowani przez reżim, który za mało im płaci za opluwanie wartości cennych dla Polski. „Wielka artystka” znowu się poskarży, że ktoś jej robi na głowę. Bo to przecież ona jest od tego, żeby Polakom na głowę – powiedzmy – wchodzić.
A może czas wreszcie zmienić reguły gry, przestać używać mecenatu państwa jak głupiej, dojnej krowy? Mecenas to ktoś, kto zna się na sztuce i nie daje sobie wciskać badziewia. Niechby teatry przedstawiały swoje plany, co i za ile chcą realizować, a mecenasi, którym projekt się podoba, niech wykładają pieniądze po realizacji przedstawienia. Czas na dobrą zmianę w tych zatęchłych bajorkach, którymi stały się teatry.