Za PRL-u nauczano dwóch ekonomi: socjalistycznej i kapitalistycznej. Ta pierwsza była zbiorem sloganów, nie powiązanych żadnymi logicznymi zależnościami, w przeciwieństwie do tej drugiej. Księgowa (najczęściej tę funkcję pełniły kobiety) musiała tylko opanować prostą zasadę zapisywania przychodów i rozchodów. Musiała wiedzieć, że jak się „ma”, to znaczy, że się jest winnym, a „winien” oznacza, że się ma.
Budżet domowy nie wymagał specjalnych umiejętności, bo lichwa praktycznie nie istniała. Zdobywanie dóbr wszelakich nie polegało, jak dzisiaj, na „zdolności kredytowej”, a praktycznie na wystaniu wszystkiego w kolejkach.
Czasy się zmieniły, a ekonomia wielce skomplikowała, zwłaszcza dzięki „kreatywnej księgowości”, na której banksterzy podorabiali się niebotycznych majątków. Według niektórych szacunków 2% populacji dysponuje 98% majątku światowego, a pozostałe 98% ludzkości zadawala się tymi 2% dóbr światowych.
Ciekawe co ci miliarderzy robią z pieniędzmi? Na przykład taka wdowa po Rockefellerze? Czy są jeszcze na świecie jakieś nieruchomości, albo ruchomości, na które nie byłoby jej stać, póki nie owdowiała? Mało prawdopodobne. Co zatem spowodowało jej nieskrywaną radość na pogrzebie męża? Może słodka perspektywa, że nie będzie już musiała udawać miłości do człowieka i będzie mogła skupić się na niekłamanym uwielbieniu dla pieniędzy?