Teatrzyk Zielony Śledź
ma zaszczyt przedstawić sztukę pt.
Wywiad z Anonimowym Autorem
Występują: Dziennikarka, Autor.
Dziennikarka – Dlaczego pragnie pan pozostać anonimowy?
Autor – Z tego samego powodu, dla którego pragnę pozostać przy życiu.
Dziennikarka – Autorzy kryminałów na ogół pragną sławy. Ale dobrze. Dlaczego sądzi pan, że coś mu grozi?
Autor – Zbyt wiele było „samobójstw” ludzi związanych ze sprawą.
Dziennikarka – Ma pan na myśli świadków, ekspertów?
Autor – Między innymi. Chyba wiem do czego pani zmierza.
Dziennikarka – Do czego?
Autor – Że brak mi wiedzy, która mogłaby być dla kogoś groźna. Otóż zapewniam panią, iż logiczne wyciąganie wniosków z powszechnie znanych faktów może być zabójcze.
Dziennikarka – A konkretnie?
Autor – Nie ma zbrodni bez motywów.
Dziennikarka – W książce wymienia ich pan cztery: ekonomiczny, militarny, zemsta i prewencja. Może pan to rozwinąć?
Autor – Nie. Poproszę następne pytanie. Albo inaczej. Nie uważa pani, że bohater tej powieści jest absolutnie doskonały w swej perfidii? Najpierw winą obarcza ofiary, później mataczy i gra w kotka i myszkę. Jedni na to przyzwalają ze strachu, inni z chciwości, a większość z prostej głupoty. Czyż nie jest to samo życie?
Dziennikarka – Przypomnę, że zadawanie pytań należy do mnie. Mówi się, że ten kryminał wyznaczył nowe standardy. Na czym one polegają?
Autor – Wcześniej autor kryminału musiał w końcu podjąć decyzję, jak przestępca zaplanował swój czyn i jak go zrealizował. Założenie było bowiem takie, że złoczyńca boi się ujawnienia tego, co zrobił. Ja twierdzę, że jeśli jest wystarczająco potężny może sobie pozwolić nie tylko na bezczelne zacieranie śladów, ale nawet na podrzucanie dowodów i ich wycofywanie. Ot, takie igraszki.
Dziennikarka – Z wymiarem sprawiedliwości?
Autor – Gdyby założyć, że taki jeszcze istnieje. W mojej powieści zamachowiec najpierw sugeruje wypadek z winy załogi. Posuwa się nawet do drwin na temat trzeźwości i sugeruje nepotyzm. Później podsuwa równie bzdurne wyjaśnienia: a to mgła, a to jakieś drzewko i patrzy na bezsilność ludzi próbujących wykazywać mu błędy. Kiedy jedyną konkluzją jest wybuch bomby, sam podrzuca dowody i śmieje się w kułak, że nikt nie ośmieli się nazwać tego wprost zamachem.
Dziennikarka – Nie boi się pan, że to może być odczytane jako aluzja do znanych wszystkim wydarzeń?
Autor – Boję się, dlatego wolę pozostać anonimowy.
Dziennikarka – No, to porozmawiajmy otwarcie. Opisana przez pana katastrofa smoleńska…
Autor – Co!? Ja przecież wcale nie miałem na myśli tej katastrofy. Skąd w ogóle coś takiego przyszło pani do głowy!?
KURTYNA
Artykuł ogromnie ciekawy. Pozdrawiam, Sylwester z Wrocławia