Wszyscy wiemy, że „nie czas żałować róż gdy płoną lasy”. Rządowi PO udało się wzniecić pożogę niszczącą polski przemysł (w tym prymusa – polskie stocznie), żeby niemiecki nie miał konkurencji. Udało się już prawie całkiem uzależnić zdrowie Polaków od kaprysów koncernów farmaceutycznych (mogą nas niedoleczać, albo truć) i tak można by wyliczać kolejne dziedziny życia, w których tracimy suwerenność. Zdawać by się mogło, że kultura jeszcze jakoś sobie radzi. Mamy przecież nadal polskie seriale, z czego nie wszystkie na zagranicznej licencji. Mamy nawet niezależne niszowe wydawnictwa i literaturę drugiego obiegu, jak za komuny! Tu różnica polega na tym, że za komuny dobry polski pisarz musiał tylko przebić się przez cenzurę lub „zrobić ją w konia”, reszta to już było z górki. Teraz pisać i wydawać każdy może, a to co pisze nie musi nawet być „drukowalne”. Schody zaczynają się przy sprzedaży. Zasłużonego dla „jedynie słusznej, ‘różowej’ sprawy” media wypromują. Pozostali nie mają czego szukać szczególnie u recenzentów spod skrótu GW.
Można odnieść mylne wrażenie, że brak w Polsce talentów, dlatego musimy w takich ilościach tłumaczyć nie koniecznie wartościową współczesną literaturę obcą. Ogłaszając konkurs na opowiadanie kryminalne przekonałam się o wielkim potencjale twórczym rodaków, ale tylko tyle. Wypromowanie polskiego autora tylko dlatego, że potrafi pisać zajmująco i ma coś do powiedzenia, to za mało.
Lasy już spłonęły, ale może można jeszcze uratować róże? Gdyby ktoś z Państwa chciał pod choinkę dać komuś książkę polskiego autora, to proszę zajrzeć do „księgarni”.