Źródłosłów wszystkich tych wyrazów podpowiada nam, że na poważnych stanowiskach nie powinny zasiadać małolaty, nawet jeśli są to dzieci z najlepszych resortowych rodzin. Na razie w praktyce bywa różnie.
Nowoczesność w domu i zagrodzie wyparła wszystko, co stare, bo co taki, dajmy na to, sędziwy sędzia, czy stary starosta wie o nowoczesności? Może co najwyżej kierować się starymi, niemodnymi zasadami np. uczciwością, czy poczuciem sprawiedliwości. Na co to komu dziś? Nowoczesny sędzia sądzi, lub jest sądzony, przez kolegę po fachu. Ten, który ukradł kiełbasę, czy pendrajwy, sądzi tego, który ukradł wiertarkę, czy powierzone mu podatnicze pieniądze, albo odwrotnie. Jednego lub drugiego „oskarża” prokurator-milioner, który dorobił się majątku ciężką dwuletnią pracą. Nawet adwokaci nie są im potrzebni, bo to wszystko przecież sami swoi. Na tym właśnie polega wyjątkowość tej nadzwyczajnej, uprawnionej przez samą siebie do tego, kasty.
Już w przyszłym roku będziemy wybierali starostów, którzy często zestarzeli się na tych stanowiskach. Ale zwolennikom kadencyjności nie o takie zestarzenie chodzi. Natomiast przeciwnicy zmian stawiają zarzut, że prawo nie może działać wstecz. Czyli zakładają, że taki starosta, burmistrz, czy prezydent miasta przyspawany do stołka, gdyby wiedział, że dotychczasowa jego kadencja jest ostatnią, to nie wziąłby udziału w poprzednich wyborach? Nonsens.
Zejdźmy na ziemię i zacznijmy demokrację traktować poważnie.