Czytanka

Na tej stronie znajdą się opowieści różnej treści bardziej literackie niż dziennikarskie.

Małgorzata Todd

ZDARZENIA i ZMYŚLENIA

20.

STS

Na fali odwilży zaczęły powstawać kluby studenckie. W Warszawie były to: STS, Stodoła i Hybrydy. Ten pierwszy mieścił się w prawdziwym teatrze i zamierzał właśnie wystawić nową premierę, ogłaszając kolejne eliminacje. Na ogłoszone rok wcześniej nie mogłam się stawić, bo właśnie dopadła mnie angina, na którą często zapadałam. Może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo bardzo prawdopodobne, że nie udałoby mi się dotrwać do następnej premiery, tej szumnie zapo­wiadanej. Jury uznało, że „mam ciało” i zostałam przy­jęta do zespołu. Scenariusz przedstawienia nie był jesz­cze gotowy. Andrzej Jarecki i Agnieszka Osiecka dopisy­wali to i owo, Edward Pałłasz i Marek Lusztig kompo­nowali melodie, a scenografią i kostiumami zajmowała się Krystyna Sienkiewicz. Całość reżyserował Wojciech Solarz.

Kostiumy szyte były z kolorowych podszewek dostęp­nych na rynku, a „strusie pióra” zostały zrobione z po­karbowanej włóczki z poprutych swetrów. Kostiumolog pozwoliła „girlsom” wybrać kolor kostiumu spośród sza­firu, fioletu, szarego i czerwieni. Lubię zieleń, ale tej nie było, wybrałam więc czerwony. Zdziwiona byłam, że projektantka wybrała sobie szary. O taką skromność jej nie podejrzewałam. Dopiero później zrozumiałam jej za­mysł. Tło zrobiła czerwone i to właśnie ją w szarym ko­stiumie eksponowało najlepiej, a czerwonego kostiumu praktycznie nie było widać.

Krysia bardzo pragnęła się wyróżniać. Uroda, talent wokalny, ani aktorski nie dawały ku temu podstaw, ale bycie dziewczyną reżysera już owszem. Bo kto pierwszy, jak nie ona dostanie solówkę?

Jako osoba ambitna, stworzyła własny wyrafinowa­ny styl! Polegał on na łączeniu pewnych przeciwieństw. Była prekursorką w posługiwaniu się wulgarnym języ­kiem wypowiadanym dziecinnym głosikiem. W tamtych czasach robiło to wrażenie i dawało przewagę nad kole­żankami.

W garderobie przeszłyśmy lekcję makijażu, umiejęt­ność, która okazała się przydatna na całe życie.

Próby odbywały się wieczorami. Na szczęście, to już nie było dla mnie problem, bo przyznano mi miejsce w akademiku i z łatwością łączyłam te zajęcia. Taki kon­trast sprawiał mi nawet przyjemność. Rano byłam ogrodniczką, umorusaną niekiedy ziemią, a wieczorem aktorką w światłach rampy.

Zanim jednak doszło do premiery dużo się zmieniło. Była taka dziewczyna, z Tar­gówka ze świetnym głosem. Dostała piosenkę, która miała być przebojem, ale woda sodo­wa uderzyła jej do głowy przedwcześnie. Uważała, że punktualność jej, jako solistki, nie obowiązuje. Po jednym ostrzeżeniu wyleciała, bo re­żyser wymagał dyscypliny. Wśród kandydatek na aktorki znalazła się również modelka Mody Polskiej. Trochę jej za­zdrościłam słusznego wzrostu i ciuchów prosto z Londy­nu, które przysyłała jej mama. Reżyser nie znalazł jed­nak dla niej roli. Mnie się poszczęściło. Zagrałam pierw­szą naiwną uwodzoną przez mężczyzn o różnych tempe­ramentach, w których wcielili się koledzy. Najwięcej braw otrzymywał Henio Malecha za wcielenie się w brutala-macho.

Wszyscy pracowaliśmy ciężko, ale z zapałem. Które­goś razu nasz reżyser zasłabł i trzeba było wezwać ka­retkę pogotowia. Byliśmy bardzo poruszeni, no może nie wszyscy, bo prócz jego dziewczyny, która się jego zdro­wiem zupełnie nie przejęła. Ale Krysia S. lubiła szoko­wać i znana była z nietypowego zachowania. Nikt już pewnie nie pamięta, że była prekursorką w używaniu, a nawet nadużywaniu wulgaryzmów. Wypowiadała je z lubością i dziecinnym, pieszczotliwym językiem.

12.12.2020