Wydaje się jakby „dobra zmiana” utknęła w miejscu. Są dziedziny, w których trudno ją zauważyć. Seniorom proponuje się darmowe leki zamiast kompetentnych lekarzy, niemowlętom szczepionki o niezbadanym działaniu. Dla równowagi emocjonalnej wciska nam się mnóstwo seriali opowiadających, jakich to mamy genialnych lekarzy. Pacjent odnosi zatem wrażenie, że może tylko on jakoś źle trafił.
Z nauką historii jest akurat odwrotnie. Skoro już ją w szkołach przywrócono, to dla równowagi serial telewizyjny powinien utrzymywać widza w przekonaniu, że Polacy zawsze byli jacyś tacy nudni i przygłupi. A najlepiej, żeby zakłamanej historii Polak uczył się z Muzeum Polin, które jest utrzymywane za pieniądze, i to nie małe, polskiego podatnika. Może nie stać nas na edukację lekarzy z prawdziwego zdarzenia, ale na renowacje żydowskich cmentarzy, o które sami żydzi nie dbają, wydajemy lekką ręką 100 milionów zł.
Ale co tam jakiś głupi 100 milionów! Niebawem oddamy miliardy i to nie złotówek, a dolarów – praktycznie wszystko co mamy i jeszcze zadłużymy się spłacając żydowskie roszczenia, zapewne „konieczne, uzasadnione i sprawiedliwe”. Zostały one bowiem na razie wyliczone akurat na tyle, ile wynoszą nasze rządowe rezerwy trzymane w amerykańskich bankach. Ot, taki nieoczekiwany zbieg okoliczności! Historia lubi się powtarzać, raz już zapłaciliśmy złotem z rezerw państwowych Anglikom za przywilej bronienia ich przed Hitlerem.
Wyszliśmy na tym tak, jak może wyjść człowiek honoru w starciu z lichwiarzem. Obecne głębokie ukłony naszych przywódców w jedną stronę, powodują wystawianie się na kopniaki z drugiej. Uniżoność zawsze odnosi ten sam skutek. Trudno nie skorzystać z okazji do wymierzenia salonowego, albo dyplomatycznego kopniaka, gdy podstawia się do tego sam wypięty tyłek.
A może jest to ostatni moment, żeby przypomnieć sobie o honorze i polskiej racji stanu, póki nie jest za późno?
Głębokie przekonanie 18/2018 (359)
Już przed wojną mawiano nieco złośliwie, że nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Po wojnie było już tylko gorzej, bo wystarczył dwutygodniowy kurs, żeby zostać prokuratorem, albo sędzią skazującym żołnierzy niezłomnych na śmierć.
Z czasem trzeba było jednak naukę przywrócić do łask. Nadzwyczajna kasta towarzyszy potrzebowała przecież lekarzy, inżynierów, a nawet artyści byli potrzebni, jeśli niezbyt mocno dokazywali. Dla potomków towarzyszy radzieckich uczelnie stały otworem, a różne dyplomy czekały tylko na wręczenie. Pozostali zwykli kandydaci na przyszłych magistrów, musieli się jednak wykazywać nabytą wiedzą, albo talentem.
Teraz artystą jest każdy, komu się tak zadaje, a gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, to zawsze można przedstawić dyplom i nawet nie trzeba go kupować na przysłowiowym Bazarze Różyckiego. Uczelnie prześcigają się najpierw w pozyskiwaniu studentów, a potem w zaspakajaniu ich potrzeb.
Ale właściwie dlaczego tylko artyści mają być uprzywilejowani? A jak ktoś czuje się lekarzem, sędzią, politykiem? W niektórych wypadkach wymagane są jeszcze dyplomy, chodzi więc o to, żeby były one dostępne, dla „elyt” i są, oczywiście. Nikt przecież nie bada rankingowo poziomu uczelni dyplom wystawiającej.
Najlepiej jednak być politykiem. Od niego nie wymaga się niczego, nawet zdecydowanych poglądów, które „wytrawny” polityk zmienia zależnie od koniunktury. Według gender, płeć to też sprawa poglądów, nie biologii, a więc można ją zmieniać w zależności od kaprysu chwili i wewnętrznego głębokiego przekonania.
Czy zatem warto jeszcze cokolwiek studiować? Tak, ale jedynie na politechnice. Inżynierem się jest, albo nie jest i basta. Mostów, domów, maszyn nie zaprojektują ludzie, którym się jedynie zdaje, że są inżynierami. Może dlatego właśnie o nich mówi się najmniej, bo o co może go dziennikarz zapytać? Jak czuł się projektując maszynę? To już lepiej zapytać piłkarza, co czuł kopiąc piłkę…
Demokracja po niemiecku 17/2018 (358)
Zarówno Merkel, jak i wcześniej Hitler doszli do władzy legalnie, zdobywając odpowiednią ilość głosów w Bundestagu. Później już parlament nie był im do niczego potrzebny. Hitler nikogo nie musiał prosić o zgodę na wywołanie wojny. Merkel też nie pytała o zgodę parlamentu, czy zapraszać hordę islamistów. Najwyraźniej Niemcy tak już mają, że nie kwestionują posunięć wodzów, nie zależnie od tego jaką głupotę by im oni wciskali.
Wystarczy poczytać, co niemieckie kobiety myślą o zaproszonych „gościach”, żeby poznać dokąd zmierzamy. Oto wypowiedzi paru światłych Niemek:
Claudia Roth: Wydarzenia na dworcu Kolonii można interpretować jako wołanie o pomoc emigrantów, którzy czują się odrzuceni przez niemieckie kobiety.
Aydan Özoğuz: To, że azylanci popełniają przestępstwa, w pewnych przypadkach rabują, jest winą tylko i wyłącznie Niemców, ponieważ ich chęć pomocy (datków) pozostawia wiele do życzenia!
Petra Klamm-Rothberger: W kraju sprawcy, zgwałcone kobiety są skazywane na śmierć. Dlatego sprawca musiał ją zabić po zgwałceniu. Musimy mieć wyrozumiałość dla tych różnic kulturowych.
Ot, takie drobiażdżki, a uczą wiele. Pani kanclerz nie musi się bać o godne następczynie. Nasze czołowe feministki, takie jak Róża Tuman von Hochsztapler czy Wielka Szajbus z okrzykiem: Precz z dyktaturą kobiet, muszą jeszcze dużo się nauczyć od prawdziwie Nowoczesnych Niemek!
Oto na czym polega normalność „europejskich standardów” i wzorcowa, niemiecka demokracja!
Prawo a logika 16/2018 (357)
Myślę, że nadszedł czas pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy osądzali nas za winy popełnione i niepopełnione. Gołym okiem widać, że sądy w znacznej mierze przeszły na ciemną stronę mocy. Może na początek, utworzyć ranking najbardziej kuriozalnych uzasadnień wyroków?
Nie wiem od kogo by zacząć. Tuleja, mimo że powinien na zawsze zaniemówić, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a znając jego rodowód, możemy się niejednego spodziewać. Inna pani sędzia uważa, że sędzia-złodziej, to tylko człowiek roztargniony i nie widzi nic zdrożnego w tym, żeby sam nadal kradł a surowo osądzał „prawdziwych” złodziei. W przypadku odpowiedniego uzasadnienia wyroku za rzekome zabójstwo, to tylko koleżeńska przysługa. Cóż takiego się stało, że niewinny człowiek skazany został na 25 lat więzienia, jeśli to ocaliło prawdziwego zabójcę, syna miejscowego kacyka?
Sąd jest co prawda niezawisły, ale nie do tego przecież stopnia, żeby podważać wiarygodność dokumentu, określającego wiek darczyńcy kamienicy. Jeśli wynika z owego, że sygnatariusz podpisując go miał 140 lat, to kwestionowanie tego przez niezawisły sąd byłoby, zdaniem tego sądu, naruszeniem prawa.
Nic to wszystko jednak przy uzasadnieniu wyroku angielskiego sędziego. Mały, bardzo ciężko chory pacjent nie mógł być transportowany z Liverpoolu do Rzymu, bo to mogłoby zagrozić jego zdrowiu, należało go więc po prostu pozbawić życia na miejscu. Tej logiki już nic nie jest w stanie przebić. Najwyraźniej prawa z logiką pogodzić się nie da.
Zadawanie pytań 15/2018 (356)
Wszyscy już zdążyliśmy przywyknąć do tego, że dziennikarz w studio, to jak szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Zaproszony gość powinien odpowiadać na zadawane mu pytania zgodnie z oczekiwaniami prowadzącego i słuchaczy. Upraszczając: swój powinien dowalić obcemu, żeby podgrzać atmosferę i usatysfakcjonować tych, dla których program jest przeznaczony. W tym celu należy unikać pytań wymagających odpowiedzi, mogących cokolwiek wyjaśniać.
Porównajmy takie dwa pytania. Pierwsze: czy jesteś za wprowadzeniem GMO do Polski? Odpowiedź przecząca jest absolutnie oczywista, wręcz automatyczna. Gdyby jednak pytanie zawierało alternatywę, typu: Co lepsze – GMO, czy pestycydy, to odpowiedź przestaje być automatyczna, bo wymaga już wiedzy. Tu same emocje nie wystarczą. A one właśnie są dla sprawujących jakąkolwiek władzę najważniejsze, decydują bowiem, kto tę władzę będzie dzierżył.
Nie czarujmy się, nikt nie odwołuje się do rozumu. Idee odwołują się do uczuć. Najlepiej widać to na przykładzie chrześcijaństwa i komunizmu. Pierwszy odwołuje się do miłości, drugi do nienawiści. Komuniści uważają, że mają prawo, a nawet obowiązek nienawidzić katolików, a jakby tego było mało, domagają się miłości ze strony katolików, bo przecież Pan Bóg im to nakazuje. Trudno jednak chrześcijanom dyskutować z osobnikami niewyznającymi żadnych wartości niematerialnych. Zresztą publiczne głoszenie ideologii komunistycznej jest u nas zakazane prawem, tak samo jak propagowanie nazizmu, faszyzmu i podobnych dewiacji kulturowych.
Składowanie gabarytów 14/2018 (355)
Zastanawiacie się pewno, co znaczy ten zagadkowy tytuł. Jak można składować wymiary? Można, jeśli ma się solidne podstawy biurokratyczne wyniesione jeszcze z PRL-u. W naszym osiedlu wisi na ogrodzeniu okalającym pustą przestrzeń tabliczka z zakazem „składowania gabarytów”. Ta szczelnie ogrodzona przestrzeń, jest właśnie miejscem przeznaczonym na te „gabaryty”, przez co administracja rozumie odpady o pokaźnych rozmiarach przekraczające gabaryty, albo kubaturę pospolitych śmieci. Zdawać by się mogło, że skoro jest specjalne miejsce przeznaczone na duże, niepotrzebne przedmioty, to po co je porzucać w pobliżu? A no właśnie, żeby skorzystać z możliwości wyrzucenia „gabarytów”, trzeba pofatygować się do gospodarza po klucz! Taki prosty fortel zapewnia pustą przestrzeń przeznaczoną na owe „gabaryty”, które walają się wokół.
Czy w tym szaleństwie jest metoda? W pewnym sensie. Kiedyś tak się zdarzyło, że Mediolan tonął w śmieciach i wbrew pozorom, nie był to strajk śmieciarzy, a wygrany przetarg na wywóz śmieci przez mafię! Mafia włoska, czy polska, tak właśnie ma, że wygrywa przetargi, inkasuje forsę i dalej nic nie robi, bo kto jej podskoczy!?
Nie wiem, kto w Polsce wygrał przetarg na wywóz odpadów komunalnych, ale spójrzmy jak to działa. Na początku transformacji, kiedy wydawało się, że zaczyna się okres normalności, śmieci były segregowane i jako surowce wtórne trafiały (lub miały trafiać) do recyklingu. Później okazało się, że Polska może być doskonałym miejscem składowania odpadów toksycznych i wszelkich innych, dla Niemców, oraz pozostałych krajów unijnych. Przestano więc udawać, że istnieje jakaś sensowna polityka w tym zakresie. Ale na tym nie koniec śmieciowego biznesu. Za niesegregowanie śmieci Unia może nakładać na Polskę kary. My, mieszkańcy już te kary płacimy w czynszu, co jest wyraźnie zaznaczone!
Jakby tego było mało, każdego dnia marnujemy tony surowców, nie licząc potencjalnej darmowej pracy milionów mieszkańców, którzy chętnie segregowaliby odpady przed ich wyrzuceniem! Czy na pewno stać nas na takie marnotrawstwo?
Granica ustępstw 12/2018 (353)
Kiedy słyszę takie zdanie: „PiS woli (coś tam, coś tam…) od ewentualnej przegranej w wyborach”, to skóra mi cierpnie, zwłaszcza gdy mówią to ludzie prawicy. Specjalnie wykropkowałam ewentualny zarzut, bo nie jest to spór o cele, a o sposoby ich osiągania. Wnioskodawca zakłada bowiem, że PiS realizując jego postulat może przegrać wybory i godzi się z tym faktem. Czyli lepiej wprowadzić jakieś prawo wbrew większości wyborców, przegrać wybory i pozwolić, żeby następna władza zmieniła ten przepis. A ponieważ nie ma takiej siły politycznej na prawo od PiS-u, która mogłaby wygrać z nim wybory, to należy liczyć się z wygraną lewicy. Wówczas najprawdopodobniej wprowadzi ona nowe prawo, bardziej ukierunkowane na własne, lewicowe zapatrywania. A więc, jeśli nie jest to celowe działanie obliczone na destrukcję, to musi to być podcinanie gałęzi, na której się siedzi.
Na szczęście, wpadki w sejmie jasno pokazują z kim mamy do czynienia. Ludzie Targowicy Totalnej wcale nie zmienili poglądów. Nie można zmieniać czegoś, czego się nie ma. Oni po prostu nawykowo głosowali przeciw. Są zawsze i w każdej sytuacji przeciw PiS. Skąd mogli wiedzieć, że tym razem chodziło o dalsze procedowanie postulatu zgłaszanego przez ich środowisko? Trudno od nich wymagać, co otwarcie przyznała szefowa Nowoczesnej, żeby wiedzieli na czym polega praca w sejmie!
Konkluzja jest niestety gorzka. Niektórzy posłowie PiS zachowali się dżentelmeńsko dopuszczając lewacki projekt do dalszego procedowania, żeby nikt im nie zarzucił, że od samego początku negują prawo do rozpatrzenia go. Lament podnieśli fanatycy po oby stronach.
Nie dajmy się sprowokować, żadnej ze stron. Ruscy agenci tylko czekają, żeby rozpiąć nad nami putinowski parasol ochronny. Pamiętajmy, że jedynie pragmatycy osiągają cele.
Kim oni byli, kim są? 12/2018 (353)
Radziecki okupant nie dowierzał Polakom, nawet, a może zwłaszcza, polskim komunistom. Stawiał raczej na „bezpartyjnych fachowców”, do których zaliczali się przede wszystkim ubeccy oprawcy niepolskiego pochodzenia, ale w polskich, oficerskich mundurach. Dlatego na początku swych rządów Moskwa odsunęła od władzy Gomułkę, jako niepewnego, bo ideowego komunistę. W czerwcu 1956 roku pragmatyk „prawdziwy Polak i patriota” Cyrankiewicz groził odrąbywaniem rąk podnoszonych na „władzę ludową”.
Ale zbuntowani ludzie potrzebują jakiegoś przywódcy, a „Towarzysz Wiesław” wtedy nadawał się dobrze do tej roli. Polacy wiedzieli, że to komunista, jednak zakładali, że „swój”. Poza tym innego nie było. Zamachu na ustrój nie brano pod uwagę, bo w tamtej sytuacji politycznej byłoby to całkowitą mrzonką. Chodziło jedynie o poluzowanie terroru, który rzeczywiście trochę zelżał. Lecz wkrótce ludziom zaczęło się marzyć życie jak na Zachodzie, co znowu wymagało roszady na górze. Gierek okazał się odpowiednim człowiekiem na następną dekadę.
Powstanie „Solidarności” znowu unaoczniło władcom PRL-u, że kolej na następną zmianę, najlepiej na tyle pozorną, na ile to możliwe. Przy okrągłym stole zostaliśmy perfekcyjnie wystrychnięci na dudka przez złodziei komuchów. Broniliśmy wtedy też „swojego” Lecha W., mimo iż przygłup, nie mając pojęcia, że to faktycznie prymitywny kapuś Bolek, trzymający z czerwonymi.
A co tak naprawdę stało się w roku 2015? Odsunęliśmy od władzy czerwoną hołotę, ale czy na pewno i definitywnie? Jak należy rozumieć wetowanie przez „naszego(?)” prezydenta kolejnych ustaw, próbujących przywrócić normalność naszemu krajowi?
Kto nami właściwie rządzi?
Na tropach fałszu 11/2018 (352)
Współczesne seriale tak są przesiąknięte fałszem wszelakim, że ich twórcy nie są w stanie odróżnić tego co prawdopodobne, od kompletnej bzdury. W naszym ostatnim sztandarowym serialu historycznym dziewki, posługaczki, niewiasty, dworki, nie wyłączając dam, wszystkie one bez wyjątku, narzucają się mężczyznom, co nie ma nic wspólnego z tamtą rzeczywistością historyczną. Scenarzyści nie potrafią sobie chyba wyobrazić, że były kiedyś czasy, gdy to panowie zabiegali o względy dam.
W jednym z odcinków dwie dzielne niewiasty wybierały się z Krakowa na Litwę piechotą, a żeby nie było im zbyt łatwo, unikały traktów. Wolały się przedzierać przez dzikie knieje, nie bacząc na wilki i niedźwiedzie, żywiąc się zapewne jagodami, mimo zimowej pory. A może twórcy serialu zakładali, że kobiety wyposażone były w jakieś GPS-y, które doprowadzały je do stacji benzynowych, gdzie mogły się pożywić, inaczej by przecież nie przetrwały takiej podróży. Twórcy nie wiedzą także, bo i skąd, że w czasach przez siebie opisywanych nie istniały szafy, a ubiory składowało się w skrzyniach.
Scenarzysta skłonny jest raczej sądzić, że jedyna różnica między dawnym królem, a obecnym reżyserem polega tylko na tym, że ten pierwszy był głupszy od tego drugiego. Ciekawe kim jest scenarzysta z zawodu? Liczne sceny porodów mogą sugerować, że to niewyżyta położna.
Naiwni pytają dlaczego nie zaproszono do konsultacji prof. Andrzeja Nowaka. Odpowiedź jest prosta – bo to by wykluczyło zrobienie propagandowego gniota, co było celem przedsięwzięcia. A tak, serial spełnia swoje zadanie, którym jest umacnianie stereotypów. Hierarcha kościelny knuje przeciw państwu, a żyd karczmarz jest pełen dobrych chęci. Co do innych postaci, trudno się połapać, w ich intencjach. Nie od dziś bowiem wiadomo, że najtrudniej trafić za głupcem.
Prawdziwi cyganie 10/2018 (351)
Rozchorowaliśmy się całą rodziną, włączając w to komputer, który w akcie solidarności też zaniemógł. Nie było zatem powodu, nawet się do niego doczołgiwać. Najpierw należało się jakoś podkurować, zanim poprosi się fachowców o pomoc. Na szczęście fachowcy od elektroniki mają się dobrze i wymiana sprzętu to małe piwo w porównaniu z problemami zdrowotnymi.
Jak nie trudno zauważyć, dziś prawdziwych lekarzy już nie ma. Zastąpili ich prawdziwi cyganie i to nie tylko na stanowiskach medycznych, ale i wielu innych, zwłaszcza takich lepiej płatnych. Przychodnie zdrowia są coraz estetyczniej urządzone. Zadbano o to, by krzesełka w poczekalniach były wygodne, bo to przecież miejsca, gdzie pacjent spędza dużo czasu. Ba, przychodnie nawet wyposażone bywają w sprzęt medyczny, którego nie ma kto obsługiwać. Dlaczego tak się dzieje? To proste, łatwiej wydać pieniądze na coś, na czym każdy się ponoć zna, niż na edukację lekarzy!
Z tą edukacją ma być podobno lepiej. Wicepremier już to zapowiedział. Rząd sypnie pieniędzmi na ambitne projekty naukowe takie, jak na przykład zbadanie wpływu spożywania drożdżówek na otyłość! To nie żart. Z edukacją medyków poczekamy na lepsze czasy, ich „dobra zmiana” nie obejmuje, nas, pacjentów, też na razie – nie.