Ad. Awangardaanty-kultury38/2019 (429)
Szanowna Pani Małgorzato
W swoim ostatnim tekście zwraca Pani uwagę na różne przypadłości, które nękają naszą rodzimą produkcję filmową. Epatowanie widza ordynarnym słownictwem, wulgarnymi postawami bohaterów, pokazywaniem biologiczno-fizjologicznych scen z życia istot ludzkich, zdominowało polskie filmy fabularne „pokazujące” naszą współczesną rzeczywistość. Ktoś powie: to rodzaj ekspresji artystycznej – twórcy filmowi próbują odzwierciedlić wiernie realia naszego kraju, czasami je przerysowując. Jeszcze inni zauważą, że to zwykły zabieg biznesowy mający na celu „zagonienie” publiki do kin (podobno pożądającej sensacji, wulgaryzmu i mocnych wrażeń) czyli w konsekwencji prowadzący do odniesienia sukcesu komercyjnego. Jednak niech nikogo nie zwiedzie, że o realizację tych dwóch celów chodzi. Ta „nowa fala” w polskim filmie to efekt „tryndu” światowego, za którym dzielnie nasza kinematografia podąża, nie chcąc pozostawać w tyle. Dlaczego ów „trynd” powstał i czemu ma służyć? Prostej sprawie – kinematografia jest jednym z kluczowych instrumentów kształtowania postaw, gustów i zapatrywań ludzi (był tego świadomy idol światowej lewicy – towarzysz Lenin, który kino uznawał za propagandową potęgę). Sprowadzenie zachowań ludzkich do poziomu odruchów bezwarunkowych i warunkowych to zdaje się, podstawowy cel jaki sobie wyznaczyła – jak na razie – tylko pewna grupa gorliwych reżyserów, a raczej producentów filmowych będących na usługach światowego establishmentu „co to wie lepiej jak świat ma być urządzony”. Tak więc, dzisiaj film nie odzwierciedla rzeczywistości (czasami ją przerysowując, by nas na jej niektóre elementy uwrażliwić, a jak się uda, przy okazji odnieść sukces komercyjny) – on ją kreuje. Czy w dobrym kierunku? Niestety NIE. Widz, szczególnie młody, to co się dzieje na ekranie, traktuje jako realną rzeczywistość (którą akurat jemu nie dane było poznać w inny sposób niż poprzez film), mało tego, jemu ta rzeczywistość imponuje, staje się dla niego atrakcyjna, bo pozbawia go poczucia konieczności przestrzegania norm społecznych. Normy te ograniczają w pewnym stopniu wolność jednostki, ale są koniecznością by społeczeństwo dobrze prosperowało. I właśnie o to chodzi w tej całej światowej medialnej operacji – by społeczeństwo źle funkcjonowało, bo takim można łatwo zarządzać.
Serdecznie Panią pozdrawiam - Ewa Działa-Szczepańczyk
PS. Nie odzywałam się do Pani, bo byłam na wypoczynku w Bieszczadach. Chyba mieliśmy z mężem sporo szczęścia tzn. jak mówią fachowcy, ktoś nad nami mocno czuwał, bo mógł się ten wypad skończyć nieszczęściem - pod koniec naszego wojażu ktoś poluzował nam w samochodzie wszystkie śruby w jednym kole. I tak jechaliśmy niczego nieświadomi ok 200 km, w tym po serpentynach. Takiej „przygody” nikomu nie życzę.