Nareszcie równość!

Sto lat temu z okładem, niejaki Prentice Mulford (a za nim Bolesław Prus) cieszył się, że oto dzięki rozwojowi przemysłu włókienniczego powszechnie dostępne będą kolorowe tkaniny, a ulice staną się pełne powabnych pań w przepięknie kolorowych sukniach.

Jakże się mylił! Gdyby przyszło mu zobaczyć dzisiejszą ulicę mógłby pomyśleć, że jest w dziewiętnastowiecznej dzielnicy biedoty. W najczarniejszych snach trudno by przewidzieć, że wszyscy bez wyjątku, bez względu na płeć, wiek i status majątkowy, zapragną nosić ortalionowe waciaki w burych kolorach, czyli taki rodzaj kufajek.

Czyżby w dobie, gdy wyprodukowanie dowolnej tkaniny w dowolnym kolorze i bajecznym wzorze jest na wyciągnięcie ręki, ludzie postanowili się umartwić i to nie tylko w dobie post? A może przeżywamy spóźnioną chińską rewolucję kulturalną?

Nie. Okazuje się, że komunizm tam gdzie sam nie może, tam pośle modę.

Mucha i jej fryzjer

Nie rozumiem tej całej nagonki na najładniejszą minister w rządzie Tuska. Wymaganie od niej jakichś kompetencji zakrawa na zwykłe okrucieństwo. Nie mamy pretensji do prezydenta o nieznajomość ortografii, czy chociażby historii, a tu raptem żądanie kompetencji od pani minister! Oj, nie ładnie, Rodacy. Przecież ona zupełnie nic nie zrobiła. No, może uhonorowała swojego fryzjera posadą za 7000 zł, ale to i tak pestka wobec 570 000 zł odszkodowania dla budowniczego najdroższego stadionu Europy. Stadion przecież jest, nawet bieżnię pani minister wypróbowała osobiście. A że nie można na nim rozgrywać meczów? To może nawet lepiej.  Należy przygotować się z godnością do wielkiego blamażu, jaki czeka nas w czerwcu. No, chyba, że premier naprawdę przestanie zajmować się polityką, jak sugerował na plakatach i zacznie mocniej trenować „gałę”. Wtedy nawet meczów z jego udziałem nie trzeba będzie ustawiać.

Ach, te salony!

W jednym z najnowszych polskich seriali oglądamy takie dwie sceny: W pierwszej bohaterka budzi się i stwierdza, że zaspała. Dzwoni do pracy i obiecuje być na miejscu za pół godziny. Konkubent oferuje podwieźć ją samochodem. Scena druga: Bohaterka wchodzi do pracy uczesana w mnóstwo starannie zaplecionych warkoczyków, co musiało wprawnemu fryzjerowi zająć z godzinę ( z myciem i suszeniem włosów nie mniej niż dwie – do trzech).

Co z tego wynika? A no tyle, że serial o przygłupach z wyższych sfer, przeznaczony dla przygłupów z niższych sfer, produkują też przecież nie intelektualiści.

A tak, a propos fryzjerów. W PRL-u miejscem ich działania były „salony”, obecnie są to „studia”. Zastanawiające, czemu to pretensjonalne nazewnictwo służy? Czyżby świadczyło o tym, że obywatele naszego kraju wyżej sobie cenią to, co na głowie od tego, co w głowie?

Ad ACTA

Co jest grane? Chciałabym wiedzieć, bo sama nie ściągam, ba nawet nie ćpam, mogę więc być niedoinformowana. Należę natomiast do ZAiKS-u, który powołany jest do ochrony dóbr intelektualnych. Przestał wystarczać? Zapewne łatwiej namierzyć i ukarać ściągającego niż udostępniającego. A może chodzi o coś zupełnie innego? Karanie niepoprawnych politycznie? Pewnie też.

Całą sprawę rząd Tuska mógł by pewnie odłożyć ad akta, gdyby nie zobowiązania. Wobec kogo? To owiane jest tajemnicą i nie ma żadnych przesłanek, żeby sądzić, że tego wymaga polska racja stanu.

Na koniec proszę zajrzeć do załącznika, w którym udostępniam cudze zdjęcia cudzych kotów i głosować na najpiękniejszego z listy Nr 2.